Zaniedbałem Zesłanego niedziela, 22 czerwca 2008
"Zesłany" się tymczasowo przekwalifikował. Spoważniał, a z drugiej strony przez chwilę poczuł nawet jak w domu.
Rano odebrałem wiadomość od Czajola - zaniedbałeś zesłanego. Patrzę, ostatni wpis 24 maja - jak to możliwe, że tyle czasu przeleciało mi przez palce? Cofnijmy się 3 tygodnie wstecz.
W ostatni weekend maja, jak to w weekendy zwykliśmy, wybraliśmy się z Kubą w bój. Plan był z założenia raczej spokojny, spacerowy, ale nasze wyobrażenia szybko zweryfikowała rzeczywistość. Przygoda. Ze względu na zaistniałe okoliczności świadomie zwlekałem z jej opisywaniem, żeby nie budzić paniki. Wszystko skończyło się pozytywnie, więc mogę już śmiało napisać… pozwlekam jednak jeszcze czekając na chwilę natchnienia, by dokończyć opowieść, której już nadałem imię- "Samotność w tajdze".
20 maja za pośrednictwem Pocztex'u, Poznań opuściła paczka adresowana do Irkucka. Swoją drogą ciekawe, czy przecierała szlaki. Prezent na Dzień Dziecka, kiełbasy, komplet "niepociex'ow"* (dzięki Czaya - http://www.ontheroad.pl) i narzędzie pracy - garnitur - po co? Za chwilę.
Wyobrażam sobie ile uśmiechów pojawiało się na twarzach ludzi, którzy zaglądali do tej paczki po drodze, a musiało ich być wielu, bo karton, który do mnie dotarł był bardzo zmęczony. Przesyłka miała iść 7-10 dni.
3 czerwca stwierdziłem, że trzeba wziąć sprawę w swoje ręce - no bynajmniej nie miałem na myśli szukania mojej paczki w szczątkach samolotu transportowego, który rozbił się na Uralu tydzień wcześniej.
Dotarłem do głównej siedziby poczty, do działu paczkowego. Oni nie obsługują przesyłek kurierskich, odesłano mnie z numerem telefonu. Dzwonię na lotnisko.
- ...
- Nie, nie, z Polski nic nie było.
- Na pewno? Proszę sprawdzić.
- Chwila… Blin, blin, blin**… pan poda adres
-…
- Kurier przywiezie paczkę jutro, pomyliliśmy się.
- Ale ja potrzebuje garnitur na jutro rano! Przyjadę.
- Garnitur? /śmiech/ Jesteśmy do 8.
Jadę. Pobłądziłem trochę, ale koniec końców znalazłem magazyn EMS. Najpierw przedzieram się przez biura epoki Chruszczowa, potem małe pokoiki, w końcu przez sortownie, przechodzę po taśmie z paczkami, później przez boksy z przesyłkami i w końcu jest - wydawanie przesyłek. Po tym co zobaczyłem stwierdziłem, że raczej nie zdecydował bym się nigdy więcej wysyłać czegokolwiek do Rosji, a na pewno nie cennego.
- Panie, kurier jeszcze nie wrócił.
- Jak nie wrócił? Miałem przyjechać po paczkę.
- Popieprzyliśmy adres i pojechała do Lenina.
- Lenina?... (wioska na przedmieściach Irkucka)
- Pan siądzie i poczeka, albo przyjedzie przed zamknięciem.
Radość nieopisana, paczki, choć fizycznie nie mam to czuję ją wyraźnie. Ledwo udaje mi się zdążyć na 8. Jak na złość w Irkucku nic nigdy nie przyjeżdża, gdy jest potrzebne. Wsiadam w byle co i do przodu. Biegnę.
Pomimo otworu wielkości pięści na środku paczki, ze środka nic nie zginęło. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak szybko zjadłem paczkę kabanosów.
4 czerwca, 7 rano. Jak na irkuckie warunki godzina nieludzka, życie budzi się tu dopiero po 9. Doprowadzam do ładu koszulę wyjętą z paczki, golę się "na pupę niemowlaka", marynarka, krawat i lecę. Jaki ja poważny. O 9 rano stawiam się w konsulacie, zaczynam praktyki, które potrwają miesiąc. Na dzień dzisiejszy przepraktykowałem już ponad 2 tygodnie i jestem bardzo zadowolony, dzieje się mnóstwo ciekawych rzeczy, które angażują mnie doszczętnie. Zupełnie wbrew stereotypowi, o tym, że praktykanci parzą kawę i robią prasówkę. O samej praktyce napiszę więcej po zakończeniu. Kończę o 17, choć tak naprawdę to bywa różnie, mimo, że dzień trwa teraz od 4 do 24 to po powrocie padam zmęczony. Jakieś spotkanie ze znajomymi, książka, albo po prostu film - dzięki łączu w konsulacie nadrabiam zaległości, a weekendy mierze czas wedle polskiego zegarka. Nadto pogoda jest paskudna. O ile czerwiec przywitał nas upałami dochodzącymi do 37 st., tak teraz pada niemalże codziennie, a ciśnienie oscyluje na takim poziomie, że bez 3 kaw dziennie to snułbym się niczym widmo.
We wtorek zeszłego tygodnia do konsulatu wpadło 4 dziennikarzy z Warszawy. Piotr, Kuba, Magda i Maksymilian - przyjechali do Irkucka pierwszym pociągiem na bezpośredniej linii Warszawa-Irkuck. Plan ambitny - 4 dni na miejscu i zebrać jak najwięcej materiałów. Kilka telefonów, rozgrzeszenie konsula i przygodę czas zacząć. W akademiku szybko zrzucam zmęczony uniform, aparat pod pachę i lecimy. Próbujemy zatrzymać taksówkę na dworzec, w końcu zatrzymuje się biała Camry. Pakujemy się w 5 razem ze sprzętem i plecakami. Gość pcha się przez korki i dowozi nas sprawnie do celu. Jakie zdziwienie - nie chce kasy. Zabita do niemożliwości marszrutką telepiemy się do Wierszyny. O niej słów kilka. Położona 100km w linii prostej na północ od Irkucka wioska, licząca 500 mieszkańców to mały ewenement na skalę syberyjską - ponad 80% jej mieszkańców stanowią Polacy i to nie zesłańcy, a ludzie, którzy w 1911 i 1912 roku dobrowolnie opuścili Małopolskę i przyjechali tu za chlebem. Klimat niesamowity, bo w odróżnieniu od otaczających, wieś ta jest zadbana, uporządkowana i po prostu sprawia bardzo miłe wrażenie. Jak mawiają miejscowi krajobraz przypomina im ten rodzinny. Biegamy z aparatami, a wieczór spędzamy u nauczycielki języka polskiego. To zadziwiające jak uchronił się tu język - kilkuletni synowie nauczycielki mówią zupełnie bez akcentu. Zasypiamy o 5 nad ranem na podłodze w "Domu Polskim". Było o czym pogadać. O ile przyjazd tutaj za sprawą kilku znajomości i telefonów okazał się niezbyt problematyczny, o tyle okazuje się, że z powrotem będzie ciężko. Latamy po wsi próbując uruchomić plan awaryjny, to na nic. Ciężko też łapie się stopa, gdy przejeżdża jeden samochód na godzinę. Ostatecznie małymi krokami z wioski do wioski, z małymi i większymi przerwami wracamy do Irkucka. Ekipa następnego dnia rusza na Olchoń, ja zostaje w mieście, bo w piątek z rana kolejne zadanie specjalne - gość z Krakowa.
Zaczyna się mój przedostatni, tydzień w Irkucku. Powoli, a raczej już zdecydowanie, czynię kroki w kierunku wdrożeniu planu wakacyjnego pod kryptonimem "Chcę objechać Chiny przez Meksyk po Jugosławię"***. Chcieć to móc. To moje pierwsze i prawdopodobnie ostatnie takie długie wakacje, dlatego muszą zostać godnie zwieńczone. Skoncentruję się jednak na Chinach. Potrzebny mi jest jakiś konkretny przewodnik. Nie macie pomysłu jak go tu błyskawicznie przygnać z Polski? Skalpowanie turystów wykluczone;) Plan - to brzmi dumnie, w rzeczywistości będzie spontanicznie. Nie wiem jeszcze z kim pojadę, całkiem prawdopodobne, że sam. Wszystko wyjaśni się na dniach. Najpierw Mongolia, w Ułan Bator będzie trzeba wyczarować wizę do Chin, w międzyczasie wyprawa na pustynie Gobi. Potem już najniższym kosztem do Pekinu, okolice, i bardziej na południe - Xian, rzeka Li i wymarzony Hong Kong - w miarę możliwości. Powrót do Irkucka w ostatnie dni lipca, początek sierpnia i tutaj będzie prawdopodobnie czekała kolejna przygoda - niespodzianka. Potem już powrót do kraju. Jak i którędy to na razie też wielka niewiadoma, ale w mojej głowie roi się od pomysłów - Petersburg, Helsinki, Tallin, Kijów, Astana, Taszkient, Teheran. Coś będzie trzeba wybrać. Trzymam się zasady, że wszystko co najlepsze w moim życiu wynika spontanicznie, więc nie wybiegam z planami za daleko w przyszłość.
W piątek załatwiałem wizy do Mongolii, obyło się bez problemów, poza jednym absurdem - uiszczenie opłaty wizowej na konto. Okazuje się bowiem, że inostranec****, nie może ot tak wejść i zrobić wpłaty na konto w banku VTB. Musi najpierw otworzyć swój rachunek, a cała procedura trwanie nie mniej, niż 2h. Próbowałem sprowadzić kogoś znajomego i zlecić mu wpłatę, ale wszyscy albo już w rozjazdach, albo jacyś pozajmowani. Szczerze się zatem do babki w bankowej informacji. - Inostranec? Wyciągnęła swój paszport i po 3 minutach było po bólu. Teraz mam na kwitku z potwierdzeniem jej adres, tyle fatygi to mogła jeszcze numer telefonu dopisać;) Rosja.
Tymczasem realizuję "Общага project" - porządkuję zbiór wspomnień z życia w rosyjskim akademiku. Z montażowni wychodzi właśnie 1 odcinek, wkrótce premiera.
Gdzieś tam na brzegu Bajkału:
* - odzież termoaktywna, pozdrowienia dla ekipy sklepu Hannah w Factory Luboń
** - łagodne rosyjskie przekleństwo
*** - WWO - Oni mogliby
**** - powinniście wiedzieć;) - obcokrajowiec