Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rosja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rosja. Pokaż wszystkie posty

 Piękne syberyjskie lato czwartek, 31 lipca 2008

Nigdy nie da się wszystkiego przewidzieć, czasami musi coś paść, żeby inne mogło się udać i na odwrót, gdy udaje się wszystko można spodziewać, że coś w końcu wypali. Taka już uroda naszej ezgystencji. Irkuck przywitał mnie lekkim smakiem goryczy. W końcu gnałem tu specjalnie na wyznaczony dzień i zostałem ot tak olany. Ciężko się jednak przejmować, gdy świadomość cały czas przepełnia podróżnicza euforia i to poczucie zrealizowania marzenia. Nic nie dzieje się jednak bez celu, a pomysłów na zagospodarowanie dwóch tygodni tutaj mam, aż nazbyt wiele. Tu nie da się nudzić. Co mnie spotka? Sam jestem ciekaw.

Te nooooogi, skromne spódniczki, zapach spalin z niskooktanowej benzyny i... bomzhe. Tego nie ma nigdzie indziej na świecie. Piękne syberyjskie lato. Poczułem się jak w domu. Pełnia słońca, temperatura niby koło 30 stopni, ale wokół jakże przyjemnie. Delikatny chłodny powiew świeżego powietrza. Niby to nadal Azja, a wszystko takie nasze, a pomyśleć, że do prawdziwego domu jeszcze mały kawałek został. To będzie nadspodziewanie miłe uczucie.

Cofnijmy się jednak do poniedziałku. Dzień ten niewątpliwie zasługuje na uwagę w moich zapiskach. Przekorny był. Zdecydowanie.
Skończywszy pisać poprzedniego posta na schodach przed hostelem, mając w kieszeni kilka drobnych monet, poleciałem do recepcji hostelu poczynić tzw. check-out i odzyskać pieniążek 100 yuanów z depozytu, który miał mnie nakarmić i zawieźć na lotnisko. Mimo, że miałem smaka na coś zdecydowanie chińskiego, to na złość rano wszystko wokół było pozamykane. Nie mając w zanadrzu specjalnie dużo czasu zdecydowaliśmy się zjeść w hostelowej kafejce. Pożegnaliśmy się z Radkiem, pognał zobaczyć jeszcze to i owo w Pekinie, a ja czekałem na swoje fantazyjne śniadanie. Zachciało mi się. Odczekałem swoje, ale i zjadłem z zadowoleniem. Ten banknot jest fałszywy - słyszę płacąc za kawę, tosta i śmieszną jajecznicę. Jak to? Przecież przed chwilą dostałem tę stówę z recepcji. Nerw. Godzinę kłóciłem się z mądralińskim żółtkiem. Na nic grożenie policja i wołanie szefa. Jacy Ci ludzi są ograniczeni to trzeba zaznać samemu. Za chwilę odleci mi samolot, moja stówa jest lewa i nawet nie mam za co kupić biletu na metro. Nie dbają o reputację - ich problem. W końcu to nie fortuna, rzucam banknotem i niepłacąc za śniadanie wybiegam z hostelu. Hey man....! Jedziesz na lotnisko? - woła do mnie zabawny żyd z dwoma ledwo domykającymi się walichami. No jadę, tylko jeszcze nie wiem jak, bo nie mam kasy - odpowiadam. Nie bój żaby - odpowiada rudy. Uratował mi tyłek. Wysiadamy w 3 terminalu - tym przeogromniastym - międzynarodowym. Czasu mało, muszę szybko zdać plecak tymczasem przede mną milion stanowisk miliona linii lotniczych. Wszystkich na świecie oprócz mojej. Żegnam się z rudym - do Izraela przez Australię sobie trochę poleci. Co jest do cholery?! Na rozpisce nie mojego samolotu. Run. W informacji panie oświecają mnie, że mój samolot odlatuje z innego terminalu. Że co? Myślalem, że Rosja to zagranica. A tu masz. Autobus transferowy i dawaj. Jedziemy dobre 15km. Już zaczynam się żegnać z samolotem. Przepycham się i lecę do informacji. Znów mi się jakieś niekumate towarzystwo trafia. Pokazują mi kartkę z listą linii lotniczych, Krasair'a oczywiście nie ma, za to jest coś z Rossiya w nazwie. Zaryzykujemy. W końcu na tablicy zza chińskich znaczków wyłania się Irkutsk. Uffff! Lot 7B374 opóźniony 1,5h. Karta płatnicza w strefie bezcłowej daje mi jeść i pić, muszę się odprężyć przed lotem, polecę w końcu wynalazkiem, który ze współczesną techniką ma niewiele wspólnego. Kanadyjec na pokładzie panikuje i obdzwania całą rodzinę - niemalże się żegna. Do lotu zbieramy się tak długo, że zaczynam mieć naprawdę wątpliwości czy to cudo poleci. W końcu wystrzeleni zostajemy w przestrzeń kosmiczną z ogromnym przyspieszeniem. Albo mi się po prostu wydaje. Tragedii nie ma, za to jest pyszny chiński obiadek, któremu ledwo daję radę. Bajkał z góry! Jestem już przekonany, że warto było wykosztować się na bilet lotniczy.

 Gorod nevest* piątek, 4 kwietnia 2008

Irkuckie życie powoli zaczęło się normalizować. No dobra, prawie. Znów niemalże niepostrzeżenie minął kolejny tydzień. Prawie tydzień ;) Obowiązków coraz więcej, zajęć też, no i snu oczywiście, tylko czasu jakoś mniej.
Niedzielną wycieczkę trzeba było odespać, więc nasz kolejny tydzień zaczął się trochę później, niż planowaliśmy. Na uczelni wylądowaliśmy o 11.30 na przedmiocie Politicieskie sistemy v gosudarstvax ATR. Przedmiot jest bliźniaczo podobny do wykładanych na wschodoznawstwie Współczesnych systemów politycznych. Jest tylko małe "ale" - tajemniczy skrót ATR. Już wiem, że oznacza on kraje Azji południowo-wschodniej, choć jego rozwinięcie nadal pozostaje tajemnicą. Tak czy owak, okazało się, że przedmiot ten też się zaraz kończy i, że za dwa tygodnie mamy zaliczenie. Do nauczenia przypadła Indonezja. Ciekawe i zdaje się nietrudne, bo o Pancza Sila i sterowanej demokracji coś już się słyszało.
W poniedziałek wydano nam również legitymacje i indeksy, którymi oczywiście muszę się pochwalić. Jesteśmy pełnoprawnymi studentami. Bajer.

Wcześniej już napomknąłem, że Istfak nie będzie naszym jedynym miejscem nauki. Po parze** w centrum pora jechać na Universiteckij, pseudo kampus rozlokowany na lewym brzegu Angary, gdzie znajdują się między innymi wydział prawa i nasz MEiL, na którym to zostajemy przyjęci bardzo przyjaźnie. Proponują nam, abyśmy uczęszczali na pełen kurs rosyjskiego - 6 zajęć w tygodniu, no ale to lekka przesada. W końcu decydujemy się na: prakticieskaia grammtika, prakticieskii sintaksis, praktika reci, naucinyi stil reci. No to się napraktykujemy, ale cóż ćwiczenie czyni mistrza, a język codzienny to nie wszystko. Rosyjski zaczynamy nazajutrz, na pierwszy rzut gramatyka.

Wtorek, 1 kwietnia - prima aprilis, za wcześnie wstać nie można. No i nie wstaliśmy, zwlekliśmy się po 12, żeby dotrzeć na 13.20 na ową gramatykę. Ciut po 13 wsiedliśmy w autobus, ale chyba przeliczyliśmy siły nad zamiary. Zamiast gramatyki zrobiliśmy sobie ponad 1,5h wycieczkę autobusem po przedmieściach. Na Universiteckij nie dotarliśmy. W środę się poprawimy.

Wstajemy skoro świt, czyli o 8. O 10 zaczynamy zajęcia na MEiL'u, więc nauczeni wczorajszym doświadczeniem wiemy, że musimy wyjść najpóźniej o 9. Tylko jeszcze mała drzemka w autobusie.
Rosyjski, rosyjski, rosyjski. W grupie mamy 2 Niemców, Francuza i dziewczynę… jeszcze nie wiemy jakiej narodowości ;) Niemcy dają radę, ba, mam wrażenie, że dość słabo przy nich wypadamy, ale za to Francuz powtarza ja ne znaiu. Na sinstaksisie udaje nam się trochę zaszpanować, rosyjski jednak ciut do polskiego podobny i rozbieranie zdań złożonych szło nam całkiem. Gorzej już na praktice reci. Zostajemy lekko zmiażdżeni przez ironiczną panią Aleksandre Vladimirovne. Teraz już wiem, jak się naprawdę powinno uczyć języka. U nas to prowizorka. Na zadanie domowe dostaliśmy taki tekścik, że z niespełna dwóch stron A4 udało mi się znaleźć, ze 40 słówek, z którymi wcześniej nie miałem styczności. No może przesadzam, ale tylko trochę, a dodam, że od początku pobytu tutaj już się trochę rosyjskiej prasy naczytało. Po dwóch rosyjskich pora na ekonomię, za dużo nie będę pisał, bo szkoda zachodu. Pani prowadząca na początku zasugerowała nam, że możemy nie zrozumieć. Miała rację. Przez całe zajęcia liczyli jakieś zadanka na dziwnych literkach i cyferkach. Odpuścimy to sobie, poszukamy ekonomii na Istfake.
Popołudniu umówione spotkanie z konsulem. Przemiły człowiek, ciekawie podyskutować, posłuchać opowieści . Pewne nasze "małe zdziwienia" znajdują wytłumaczenie.

Nawiązując do tematu - miasto panien. Wcześniej pisałem, że mnóstwo tu, no nie ukrywajmy ładnych i przede wszystkim (do przesady) zadbanych kobiet (ponoć zupełnie odwrotnie, niż w Archangielsku, ktoś zdementuje?). Nie było to tylko moje subiektywne odczucie. Jak się okazuje dla blisko 40% kobiet w wieku rozrodczym brakuje tu partnerów. Poważne zagrożenie demograficzne, a dodać do tego należy, że dużym problemem jest tu również męska impotencja spowodowana powszechnym alkoholizmem. Ruscy nie mają libido... biedne kobiety. Do tego tematu zapewne jeszcze wrócę.
Póki co rozważam złożenie aplikacji na staż letni w konsulacie, konkurencja duża, ale spróbować warto.

1 kwietnia zrobili nam żarcik i teraz prysznice pracują w dni parzyste. Idziemy się wykąpać do koleżanek z innego akademika. O polskim wykładowcy i marksistowskiej ekonomii wkrótce.

* ros. miasto panien
** ros. para - po prostu zajęcia, 1h20min

 Nocleg na dworcu jaroslawskim, czyli gdy najdoskonalszy plan zawodzi wtorek, 18 marca 2008

Do Moskwy dotarliśmy, jednak ku memu małemu zdziwieniu, bez najmniejszych problemów. Dlaczego zdziwieniu? Jak dotychczas wszystkie moje podróże na wschód zaczynały się mniej lub bardziej przyjemnymi przygodami.

Zacznijmy jednak od początku. W sobotę o 20 czasu ukraińskiego przekroczyliśmy granicę. We Lwowie bez problemu nabyliśmy bilety do Moskwy, które w przeliczeniu na nasze wyniosły nas 122pln za plackarte. W oczekiwaniu na pociąg odjeżdzający o 4:30 rano oddaliśmy się uciechom kulinarno-piwnym w pobliskim przydworcowym, jakże charakterystycznym dla Ukrainy, barze. Kolejne 24h minęły nam w sennej atmosferze, bez większych przygód, oczywiście w pociągu.

W Moskwie przywitała nas właściwie noc. Po odestaniu swojego w kolejce do kasy biletowej metra wyruszyliśmy na dworzec jarosławski, skąd kontynuować będziemy podróż do Irkucka. I tu właściwie spotkała nas pierwsze niemiła niespodzianka, na najbliższy pociąg o 13:30 brak już było miejsc na plackarcie, jako iż dzień nieparzysty Bajkal Ekspres, odjeżdzający o 23:30 również nie kursował, co wiecej pozostały dwa pociągi przedstawione w internetowym rozkładzie jazdy okazały się pociągami pocztowo-bagażowymi. Niezwlekając długo zakupiliśmy bilet na pierwszy pociąg dnia kolejnego. Korzystając ze znajomości probowaliśmy znaleźć nocleg, jednakże ostatecznie i tak wylądowaliśmy na dworcu.

Cofnijmy się jednak do rana. Po zakupieniu biletów i oddaniu plecaków do kamery hranenia udaliśmy się na zwiedzanie Moskwy, na które zeszło nam, bagatela, z 15h. Począwszy od Placu Czerwonego, Kremla przez uniwersytet, WDNH i wiele innych. Wrażeń co niemiara, pozytywnych jak najbardziej. Na dworcu wylądowaliśmy koło 23.00 i po odświeżającej kąpieli w dworcowej umywalce ułożyliśmy się snu na twardych, choć całkiem schludnych ławkach odremontowanego dworca.

Obecnie delektuję się bezpłatnym dostępem do internetu w kawiarence około dworca i w oczekiwaniu na pociąg o 13:30 ślę Wam fotki z wczorajszej wędrówki, które niemalże za moment dostępne będą tu: http://picasaweb.google.com/bartek.biskupski/Rosja