Baika! jammin' niedziela, 30 marca 2008

 Jesteśmy ocaleni sobota, 29 marca 2008

Poranny spacer na uczelnie zajął nam blisko 25 minut. Jeśli przyjdzie nam częściej wybierać się na uczelnie w środku nocy, tj. na 8 rano, to będzie trzeba pomyśleć o jakimś transporcie. Nadal intensywnie myślimy o zakupie rowerów, co tutaj okazuje się nie lada problemem. Jak dotychczas spotkaliśmy bowiem dwa rowery - na jednym jechał zagraniczny turysta, a na drugim miejscowy bomzh*. Odpada niestety opcja nabycia tzw. "makrokesza" w promocji za 99zł + kilogram kiełbasy gratis, bo po prostu nie ma tu marketów.
Miejscowy zapytany o duży supermarket wskazuje nam coś w wielkości naszego przeciętnego Piotra i Pawła, mówiąc, że większych już nie ma. To prawda, moda na markety tu nie dotarła, co ciekawe nie ma też MacDonald'a, w samym centrum kwitnie, zaś lokalny Makfud's . Mają fantazję. Jak już napominałem, mają też ceny. Od 1 kwietnia zaczynam zapisywać wydatki. Sam jestem ciekaw.

Z racji małej popularności, nowe rowery w sklepach trzymają cenę, giełdy z używanymi również nie ma. A chińczyków choć dużo, rowerami nie handlują. Będzie trzeba zacząć śledzić ogłoszenia. W końcu kto, jak nie my przejedzie zamarznięty Bajkał na jednośladach? A czas ucieka, za 3-4 tygodnie z naszego lodowiska zacznie robić się kałuża.

Pogoda, podobnie jak w Polsce też się spsuła, choć nie jestem przekonany, co do słuszności tego wyrażenia. Może raczej wróciła do prawidłowego stanu rzeczy, jeśli chodzi o tą porę roku, biorąc pod uwagę to gdzie jesteśmy. Jeszcze we wtorek mieliśmy środek wiosny, +8 st., piękne słońce, a dziś od samego rana padał śnieg i tak jakby przymroziło.

8.30. Międzynarodowe systemy finansowe, po naszemu MSG. Dzwonek!? Uczelnia wyższa i dzwoni dzwonek. Zabawne, z resztą jak cała reszta zajęć. Po wyklepaniu standardowej formułki, kto my, po co my tu… okazało się, że dzisiejsze zajęcia są ostatnimi. Miło. Pani nie miała nic przeciwko, żebyśmy za 2 tygodnie zdawali egzamin z resztą roku. Będziemy się uczyć, urraaaa! Miła pani podała nam również 5 pytań, z których będziemy przeegzaminowani . Szaleństwo. Nie przemęczają się tu raczej. To, jak przebiegała dalsza część zajęć było już zupełnym zdziwieniem. Studenci wchodzą, wychodzą kiedy to bądź, siedzą sobie w słuchawkach, stukają w komórki i na pytania prowadzącej odpowiadają jakieś głupoty. Pani prowadząca natomiast dyktuje regułki do zeszytów, powtarzając przy tym trzykrotnie. Głęboka podstawówka. Śmiesznie. W czasie całych zajęć odzywaliśmy się najwięcej, opowiadając o naszych funduszach emerytalnych i o tym, jak kurs Euro podskoczył w Polsce… no właśnie, u ludzi na twarzach pojawiły się znaki zapytania. Coś nie tak powiedzieliśmy? Nie, oni nie wiedzą, że w Polsce nie mamy Euro! Przecież to takie oczywiste ;) Dzwonek.

10.00. Służba dyplomatyczna i konsularna. Wykład prowadzi starszy profesor, ponoć były ambasador Rosji w Nowej Zelandii. Jest ciekawie, zrobiło się jakoś ciszej i wszyscy przesiedli się bliżej, bo oczywiście jak to w podstawówce zajęcia mamy w tej samej klasie. Profesor wyraźnie budzi respekt. Mówi bardzo wyraźnie, choć gdy zaczyna odbiegać od głównego tematu to troszkę mu się przyspiesza. Znam już 2 ostatnie z 9 rodzajów dokumentacji pisemnej stosowanej w dyplomacji. Dzwonek.

Pora wyjaśnić temat posta. Jak dotychczas jednym z naszych zmartwień było jedzenie, a raczej jego przygotowywanie. Drogo, kuchni brak, na elektrycznej płycie, którą dostaliśmy też się cudów nie zdziała, a ile można objadać znajomych. Wczoraj akurat nam się poszczęściło, wieczorem zostaliśmy zaproszeni na bliny**. Pojedlim.
Dzisiaj po zajęciach Gulia zabrała nas do szkolnej, tfu, wydziałowej stołówki. Cóż za radość! Bogate menu, sprawna obsługa i do tego smacznie. Za rybu pod solsom**, nie byle rybu, bo łososia, ziemniaczki, sałateczkę zapłaciłem 47 rubli, czyli 4 złocisze z hakiem. Prikolno!***

Odejdźmy trochę od tematu. Nie da się nie zauważyć, że dziewczyny tutaj są bardzo twarde . Dlaczego? Temperatury minusowe, a trudno zauważyć gdzie zaczynają się ich bluzki, a gdzie kończą spódniczki. A takich okazów jest mnóstwo, ba, większość. Nie, żebym narzekał, ale jakoś tak, żal ich się robi ;) W ogóle kobiety ubierają się tu, jakby to określić, bardzo odważnie, zdecydowanie bardziej kobieco, niż u nas. Będę zgłębiał tajniki tego fenomenu. Czyżby tutejsi faceci byli, aż tak wychłodzeni? Zbadamy. Materiał badawczy bogaty, mniej więcej 90% naroda w naszym budynku to przedstawicielki płci pięknej. Trudno się dziwić: filologia, psychologia, wydział historyczny.

Po południu wybraliśmy się do drukarni kartograficznej. Mamy kilka ciekawych map, bliższych i dalszych okolic, a półtora metrowa karta Bajkału już wisi na ścianie. Pora zaplanować weekend. Przyroda wzywa.
Na koniec jeszcze nasz akademik i prowizoryczna lodówka okienna (11 okno od lewej na 1 p.).

* ros. bezdomny
** ros. naleśniki
*** ros. dokładnie jeszcze nie wiem, ale pozytywne określenie w stylu "super"

 Przywitanie z Bajkałem piątek, 28 marca 2008

W środę wedle planów wybraliśmy się na prirodu, do Listwianki, najbliższej miejscowości (70km od Irkucka) położonej nad samym Bajkałem, w miejscu, w którym swój bieg rozpoczyna Angara. Wbrew zasłyszanym opiniom, że nie ma tam nic ciekawego do zobaczenia, bardzo nam się podobało. Poza główną atrakcją, czyli spacerem i zabawie na zamarzniętym jeziorze, wspięliśmy się na niewielkie wzniesienie, na którym znajduje się Kamień Czerskiego. Widoki niesamowite. Radości dopełnił nam bajkalski przysmak - ciepła, wędzona ryba z rodziny łososiowatych, występująca ponoć tylko w wodach Bajkału – Omul. Wyśmienita. Ostatnią część naszej wycieczki zajęła nam „zabawa w piratów” na zacumowanym przy brzegu wraku statku. Nie byli byśmy sobą, gdybyśmy go nie spenetrowali. Ahoj!

Teraz już wiemy, że po neciotnym cisam nie oznacza w godziny nieparzyste. O czymże człowiek mogł by marzyć po całodniowej wyprawie? - Dusz zakyrt*


W goryczy, do snu obejrzeliśmy film Kingdom, nikomu nie polecam. Szybko zasnąłem.


Bajkał trzeba było odespać, więc czwartek znów jakoś rozpoczął się w południe. Wizyta w dziale międzynarodowym była nadzwyczaj owocna. Jesteśmy już legalnymi mieszkańcami Irkucka, przynajmniej czasowo. Okazało się też, że problemów z przedłużeniem wiz też większych nie będzie. Co więcej, spotkaliśmy kobietę pracującą na wydziale Mezhdunarodnoi ekonomiki i lingwistiki, która to zaproponowała nam, jakby czytając w naszych myślach, kurs języka rosyjskiego dla innostran’cov. Idealnie. Na tym wydziale wybierzemy się też zapewne na ekonomię, a może i marketing. Wycieczka do kampusu, gdzie znajduje się ów wydział w poniedziałek.


Jako, że topniejący śnieg dał popalić naszym butom, utwierdziliśmy się w przekonaniu, że bez stuptutów** się nie obędzie (a dlaczego ja ich nie wziąłem ze sklepu?). Pomimo, iż w Irkucku sklepy sportowo-turystyczne wyrosły jak grzyby po deszczu, do tego jeden na drugim, tylko w jednym w ogóle zrozumiano, o co nam chodzi i odesłano do jeszcze kolejnego. Dzisiaj udało nam się tam dotrzeć - przebogaty asortyment, miła i fachowa obsługa. Jestem pod wrażeniem. I impregnat do obuwia się znalazł. Wszystko ze zniżką na Euro 26 – normalnie „Ameryka”. Pani się tylko dziwiła, czemu tak wybrzydzam na Campusa… uświadomiliśmy. Na weekend planujemy wypad w góry, ale dokąd to jeszcze niewiadoma i dla nas.


Piątkowy ranek, trochę jeszcze ciemnawo. Za półtorej godziny rozpoczynamy zajęcia, więc pomału się zbieram. Pora obudzić współtowarzyszy.

Więcej zdjęć TUTAJ.

* prysznic nieczynny
** wodo-, śniegoodporne ochraniacze na buty i łydki

 O małych zdziwieniach i irkuckich spotkaniach środa, 26 marca 2008

W poprzednich postach wspomniałem o „małych zdziwieniach”. Pora napisać o tym więcej. Nam Polakom przyszło żyć w Europie Wschodniej, gdzie ścierają dwa silne nurty kulturowe. Zachodni – europejski, kojarzący się z pewnym ładem i ten bardziej wschodni, chaotyczny. Pomimo, iż nasze społeczeństwo jest w dużej mierze zeuropeizowane to nadal, zapewne przez pryzmat historii XX wieku, potrafimy mniej więcej ogarnąć kulturę życia za naszymi wschodnimi rubieżami. No przynajmniej nam się tak wydaje. I tu pojawiły się nasze „małe zdziwienia” – rzeczy, wydarzenia, sytuacje, reakcje, które w pewien sposób szokują. Ot tak wyrastające z asfaltu drzewo, stołówka dla motorniczych, urządzona w trolejbusie stojącym na chodniku, bezcenna mina naszej vaxtiorki* zapytanej o kuchnię w akademiku, mówiąca „z choinki się urwaliście?”, brak wyznaczonych pasów na nieskończenie szerokich jezdniach i wybieranie wirtualnych pasów oraz ich kierunku w zależności od nasilenia ruchu o danej porze dnia, „zmianowy system pracy” w zatłoczonym barze, polegający na tym, że jedna kucharka gotuje, druga patrzy, a trzecia nic nie robi. Można by tak wymieniać i wymieniać. No może jeszcze jedno, nie można po prostu ot tak kupić sobie karty sim do telefonu, nawet w usłudze prepaid trzeba okazać rosyjski paszport i podpisać umowę.

Nasz trzeci dzień w Irkucku, zaczął się właściwie w południe. Przesunięcie się o 7 stref czasowych nadal odbija się na porach naszego snu. Ponoć poranne wstawanie na zajęcia ma nam pomóc w szybszej adaptacji, póki co bezpłatny, choć niewyobrażalnie wolny i zawodny dostęp do Internetu w godzinach nocnych wcale w tym nie pomaga. Pisząc poprzednie zdanie, właściwie jego drugą część uświadomiłem sobie, że z Waszego punktu widzenia, gdzie Internet jest powszechnym narzędziem nie jest takie oczywiste, że tutaj w blisko siedmiuset tysięcznym mieście dostęp do sieci jest dobrem luksusowym, a znaczna stratyfikacja (nauczyłem się mądrego słówka) rosyjskiego społeczeństwa jeszcze bardziej winduje ceny na owe luksusy. Pewnie będzie jeszcze okazja napisać na ten temat więcej.

Na ul. Marksa, z resztą głównej i reprezentacyjnej ulicy miasta, odwiedziliśmy główny budynek uniwersytetu, a konkretnie tutejszy wydział spraw międzynarodowych w celu zakomunikowania, że oto my Polacy jesteśmy. Po małej pogadance z panią Tatianą, zostaliśmy odesłani na nasz wydział. Wrócimy tu w czwartek dopełnić resztę formalności związanych z rejestracją** i przedłużeniem wizy. Istfak***, czyli miejsce naszej nauki, mieści się kawałek dalej, przy nadangarskim bulwarze na ul. Czełakowa. Dłuższy czas spędziliśmy przy planie zajęć, wybierając przedmioty. Ku naszej uciesze program studiów na specjalności Mezhdunarodnyx otnoshenii jest łudząco podobny do naszego Wschodoznawstwa, więc większego problemu ze znalezieniem pokrywających się przedmiotów nie było. Bardzo miła pani w sekretariacie przygotowała nam indeksy, legitymacje i karty biblioteczne, kasując nas po 120 rubli. Do odebrania na początku przyszłego tygodnia. Nie sądziłem, że to wszystko będzie takie sformalizowane i poważne. Co ciekawe, wszyscy tutaj biorą ode mnie numer telefonu i zaraz w wypadku pojawiania się jakiejkolwiek niejasności czy najmniejszego problemu – dzwonią. To chyba trochę krok przed naszymi uniwersytetami. A może tylko nas traktują tak wyjątkowo?


Dzień spotkań. Mateusz i Adam, będący w Irkucku na wymianie rok wcześniej poznali mnie za pośrednictwem vkontakte.ru – rosyjskiego portalu społecznościowego z Gulią, którą niespodziewanie spotkaliśmy wspinając się na 3 piętro Istfaka. To jednak nie koniec poniedziałkowych niespodzianek. Przechadzając się po ul. Marska spotkaliśmy Martę, która przyleciała do Irkucka sama, dobre 3 tygodnie temu, na wymianę z wydziału prawa. Żeby było jeszcze śmieszniej to wieczorem, robiąc zakupy w oddalonym od centrum, tanim markecie spotkaliśmy kolejnego polaka, Piotra, który mieszka od 15 lat w Angarsku i jest przedstawicielem handlowym firmy od jajek z niespodziankami, co by nazwy nie podawać.


Właśnie, tanim, bo nie wspominałem jeszcze, że Irkuck do tanich nie należy. Ceny żywności są wyższe niż u nas, w szczególności jeśli chodzi o nabiał, mięso i warzywa. Pieniądze topią się nadspodziewanie szybko, ale póki, co to jeszcze nie czas na podsumowania.


Wczoraj zatelefonowała jeszcze pani z sekretariatu, że możemy dziś spotkać się z zamdekanam - po prostu zastępczynią dziekana. Oficjalnie zapisano nas na 4 rok, ale umówiliśmy się na tzw. svobodnoe poseshchanie, czyli indywidualny tok studiów. Będziemy chodzili też na zajęcia z 2 i 3 rokiem, a w czwartek okaże się czy nie również z 1 rokiem dziennikarstwa na znajdującym się piętro niżej wydziale filologii. Tak czy owak w piątek o 8.30 zaczynamy zajęcia. Trzeba się nauczyć chodzić spać o normalnej porze.


Dzisiejszy wieczór spędziliśmy w przezabawnej atmosferze, Gulia i Katia, którą również miałem już okazję poznać dzięki Adamowi i Mateuszowi, zabrały nas do kina na rosyjską komedię Den’ radio. Chyba zaczynam rozumieć coś z tego języka ;)


Na środę w planach przywitanie z Bajkałem, czyli jedziemy do Listwianki.


* ros. portierka
** obcokrajowcy przebywający w Rosji mają obowiązek meldunku w każdym mieście, w którym przebywają dłużej, niż 3 doby
*** istoriceskii fakul’tet


 Irkuck - miasto małych zdziwień wtorek, 25 marca 2008

Pora nadrobić zaległości. Minął właśnie trzeci dzień naszego pobytu w Irkucku i choć jeszcze sam w to nie wierze, udało się podłączyć do Internetu. Połączenie istnie burżujskie, bowiem bezprzewodowo przez GPRS, ale na tutejsze warunki to chyba jedyna rozsądna możliwość. Tak czy owak mamy Internet bez ograniczeń w godzinach nocnych od 1 do 8 rana, czyli od 19 do 1 czasu polskiego.

Cofnijmy się jeszcze trochę. Trzeci i czwarty dzień podróży minęły zasadniczo podobnie, jak pierwsze dwa. Na szczęście nic więcej nie zginęło. Zmagaliśmy się natomiast z humorami pedantycznej pani prowadnik, której czepialstwo rekompensowały nocne historyczno-polityczne pogadanki z prowadnikiem.


Do Irkucka dotarliśmy właściwie 5 dnia podróży, po 87h spędzonych w pociągu, o 5.26 czasu moskiewskiego, czyli po 10 czasu irkuckiego. Spodziewaliśmy się, że ktoś raczy nas odebrać z dworca, no niestety na próżno. Wyczekując na dworcu i próbując dodzwonić się do wydziału spraw międzynarodowych tutejszego uniwerka, doszliśmy do wniosku, że najlepiej będzie dostać się do akademika, którego adres znaliśmy i wcześniej zlokalizowaliśmy już na mapie. I tak po przejechaniu tramwajem na drugą stronę Angary i małym spacerku dotarliśmy na ul. 25 Oktiabria 25, pod nasz akademik. Pierwsze wrażenie, nie ukrywajmy, było umiarkowanie pozytywne. Jedyny murowany budynek na ulicy, w środku już zdecydowanie ciekawiej, choć 2 płatne prysznice na cały akademik to niewielki luksus. Pokój generalnie czysty, wyremontowany, powiedzmy delikatnie - bez zbędnych udogodnień. Za to wielki plus, akademik rzeczywiście w centrum miasta.


Na całe nasze szczęście „obstawa” w akademiku była poinformowana o naszym przyjeździe, bo jedyne czego nam jeszcze brakowało do szczęścia to problemy z noclegiem. Wieczorem spotkaliśmy się z Uljana, dziewczyną Adama i wybraliśmy się na imprezę w klubie Obiekt 01.


Wielkanoc przywitaliśmy o 15 rano… Z pomocą Uljany udało nam się załatwić rosyjski nr komórki, dzięki któremu teraz możecie mnie czytać. Wieczór spędziliśmy na wielkanocnej schadzce zorganizowanej przez dziewczyny z Poznania w ich akademiku. O tym, co działo się dzisiaj, już wkrótce, tymczasem postarać się wrzucić kilka zdjęć.

Dlaczego małych zdziwień? O tym również niebawem.

 Zagadka zaginionej kosmetyczki czwartek, 20 marca 2008

Transsib, dzien 3. We wtorek wsiadamy do pociagu nr 350. Jego stacja docelowa jest nadamurski Blagowieszcziensk, wyjasnia to dlaczego 3/4 pasazerow naszego wagonu stanowia... Chinczycy. Dziwna nacja - mlaskaja, siorbaja i nonstop gapia sie na nas. Po malu robi sie to uciazliwe. Wrocmy do dnia 1, po rozlokowaniu sie na plackarcie przystapilismy do integracji... sami ze soba, bo z 'ciapongami' sie nie dalo, a reszta 'o pozilyh licah' juz i tak spala. Chyba nas nie polubili, bo rano (dzien 2) obudzilem sie bez kosmetyczki. Scenariuszy, co sie z nia stalo bylo 150, tak czy owak po przeryciu wszystkiego i wszczeciu alarmu u prowadnikow, kosmetyczka i tak sie nie znalazla. Zlodzieje. Od nastepnej nocy 'kitram' wszystko w spiworze. Sroda minela standardowo - jedzenie, spanie, lektury, karty. Nielada atrakcja bylo bieganie, podczas postoju, po okolicach permskiego dworca w poszukiwaniu szczoteczki do zebow oraz spacer przez 7 wagonow na koniec skladu w celu uwiecznienia... zachodzacego nad torami slonca. Wieczor w kulturalnej atmosferze spedzilismy ogladajac film, do czasu, az nam odlaczyli prad, bo 'noutbukow nelzia'. Rano obudzilo nas mlaskanie towarzyszy jedzacych chinskie zupki, bo jakze inaczej. Za nami Omsk, jedziemy dalej.

 Nocleg na dworcu jaroslawskim, czyli gdy najdoskonalszy plan zawodzi wtorek, 18 marca 2008

Do Moskwy dotarliśmy, jednak ku memu małemu zdziwieniu, bez najmniejszych problemów. Dlaczego zdziwieniu? Jak dotychczas wszystkie moje podróże na wschód zaczynały się mniej lub bardziej przyjemnymi przygodami.

Zacznijmy jednak od początku. W sobotę o 20 czasu ukraińskiego przekroczyliśmy granicę. We Lwowie bez problemu nabyliśmy bilety do Moskwy, które w przeliczeniu na nasze wyniosły nas 122pln za plackarte. W oczekiwaniu na pociąg odjeżdzający o 4:30 rano oddaliśmy się uciechom kulinarno-piwnym w pobliskim przydworcowym, jakże charakterystycznym dla Ukrainy, barze. Kolejne 24h minęły nam w sennej atmosferze, bez większych przygód, oczywiście w pociągu.

W Moskwie przywitała nas właściwie noc. Po odestaniu swojego w kolejce do kasy biletowej metra wyruszyliśmy na dworzec jarosławski, skąd kontynuować będziemy podróż do Irkucka. I tu właściwie spotkała nas pierwsze niemiła niespodzianka, na najbliższy pociąg o 13:30 brak już było miejsc na plackarcie, jako iż dzień nieparzysty Bajkal Ekspres, odjeżdzający o 23:30 również nie kursował, co wiecej pozostały dwa pociągi przedstawione w internetowym rozkładzie jazdy okazały się pociągami pocztowo-bagażowymi. Niezwlekając długo zakupiliśmy bilet na pierwszy pociąg dnia kolejnego. Korzystając ze znajomości probowaliśmy znaleźć nocleg, jednakże ostatecznie i tak wylądowaliśmy na dworcu.

Cofnijmy się jednak do rana. Po zakupieniu biletów i oddaniu plecaków do kamery hranenia udaliśmy się na zwiedzanie Moskwy, na które zeszło nam, bagatela, z 15h. Począwszy od Placu Czerwonego, Kremla przez uniwersytet, WDNH i wiele innych. Wrażeń co niemiara, pozytywnych jak najbardziej. Na dworcu wylądowaliśmy koło 23.00 i po odświeżającej kąpieli w dworcowej umywalce ułożyliśmy się snu na twardych, choć całkiem schludnych ławkach odremontowanego dworca.

Obecnie delektuję się bezpłatnym dostępem do internetu w kawiarence około dworca i w oczekiwaniu na pociąg o 13:30 ślę Wam fotki z wczorajszej wędrówki, które niemalże za moment dostępne będą tu: http://picasaweb.google.com/bartek.biskupski/Rosja

 Ruszamy! sobota, 15 marca 2008

Przygodę czas zacząć.
O 5.40 dnia dzisiejszego wyruszamy pociągiem do Przemyśla. Według planu, wieczorem przekroczymy pieszo granicę polsko-ukraińską i dotrzemy do Lwowa. Z Lwowa wyjedziemy o godzinie 4.30 rano dnia następnego pociągiem relacji Czerniowce - Moskwa. Do rosyjskiej stolicy dotrzeć powinniśmy po 24h. W Moskwie spędzimy około 8h i jeśli uda nam sie nabyć bilety (niewykluczone, że zakupimy je już we Lwowie) to w poniedziałek 17.03 wyruszymy na szlak transsyberyjski. Jeśli wszystko pójdzie według założeń to po blisko 4 dobach w trassibie i 6 dniach w podroży, pierwszego dnia wiosny wylądujemy w Irkucku.

 Wkrótce start czwartek, 6 marca 2008

Trwają intensywne przygotowania do wyjazdu, załatwianie wszelkich formalności i gromadzenie ekwipunku. Planowany wyjazd 14 marca br. Zapraszam wkrótce.

Jeśli chcesz regularnie otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach, wpisz swojego mail'a w formularzu po prawej stronie.