Poranny spacer na uczelnie zajął nam blisko 25 minut. Jeśli przyjdzie nam częściej wybierać się na uczelnie w środku nocy, tj. na 8 rano, to będzie trzeba pomyśleć o jakimś transporcie. Nadal intensywnie myślimy o zakupie rowerów, co tutaj okazuje się nie lada problemem. Jak dotychczas spotkaliśmy bowiem dwa rowery - na jednym jechał zagraniczny turysta, a na drugim miejscowy bomzh*. Odpada niestety opcja nabycia tzw. "makrokesza" w promocji za 99zł + kilogram kiełbasy gratis, bo po prostu nie ma tu marketów.
Miejscowy zapytany o duży supermarket wskazuje nam coś w wielkości naszego przeciętnego Piotra i Pawła, mówiąc, że większych już nie ma. To prawda, moda na markety tu nie dotarła, co ciekawe nie ma też MacDonald'a, w samym centrum kwitnie, zaś lokalny Makfud's . Mają fantazję. Jak już napominałem, mają też ceny. Od 1 kwietnia zaczynam zapisywać wydatki. Sam jestem ciekaw.
Z racji małej popularności, nowe rowery w sklepach trzymają cenę, giełdy z używanymi również nie ma. A chińczyków choć dużo, rowerami nie handlują. Będzie trzeba zacząć śledzić ogłoszenia. W końcu kto, jak nie my przejedzie zamarznięty Bajkał na jednośladach? A czas ucieka, za 3-4 tygodnie z naszego lodowiska zacznie robić się kałuża.
Pogoda, podobnie jak w Polsce też się spsuła, choć nie jestem przekonany, co do słuszności tego wyrażenia. Może raczej wróciła do prawidłowego stanu rzeczy, jeśli chodzi o tą porę roku, biorąc pod uwagę to gdzie jesteśmy. Jeszcze we wtorek mieliśmy środek wiosny, +8 st., piękne słońce, a dziś od samego rana padał śnieg i tak jakby przymroziło.
8.30. Międzynarodowe systemy finansowe, po naszemu MSG. Dzwonek!? Uczelnia wyższa i dzwoni dzwonek. Zabawne, z resztą jak cała reszta zajęć. Po wyklepaniu standardowej formułki, kto my, po co my tu… okazało się, że dzisiejsze zajęcia są ostatnimi. Miło. Pani nie miała nic przeciwko, żebyśmy za 2 tygodnie zdawali egzamin z resztą roku. Będziemy się uczyć, urraaaa! Miła pani podała nam również 5 pytań, z których będziemy przeegzaminowani . Szaleństwo. Nie przemęczają się tu raczej. To, jak przebiegała dalsza część zajęć było już zupełnym zdziwieniem. Studenci wchodzą, wychodzą kiedy to bądź, siedzą sobie w słuchawkach, stukają w komórki i na pytania prowadzącej odpowiadają jakieś głupoty. Pani prowadząca natomiast dyktuje regułki do zeszytów, powtarzając przy tym trzykrotnie. Głęboka podstawówka. Śmiesznie. W czasie całych zajęć odzywaliśmy się najwięcej, opowiadając o naszych funduszach emerytalnych i o tym, jak kurs Euro podskoczył w Polsce… no właśnie, u ludzi na twarzach pojawiły się znaki zapytania. Coś nie tak powiedzieliśmy? Nie, oni nie wiedzą, że w Polsce nie mamy Euro! Przecież to takie oczywiste ;) Dzwonek.
10.00. Służba dyplomatyczna i konsularna. Wykład prowadzi starszy profesor, ponoć były ambasador Rosji w Nowej Zelandii. Jest ciekawie, zrobiło się jakoś ciszej i wszyscy przesiedli się bliżej, bo oczywiście jak to w podstawówce zajęcia mamy w tej samej klasie. Profesor wyraźnie budzi respekt. Mówi bardzo wyraźnie, choć gdy zaczyna odbiegać od głównego tematu to troszkę mu się przyspiesza. Znam już 2 ostatnie z 9 rodzajów dokumentacji pisemnej stosowanej w dyplomacji. Dzwonek.
Pora wyjaśnić temat posta. Jak dotychczas jednym z naszych zmartwień było jedzenie, a raczej jego przygotowywanie. Drogo, kuchni brak, na elektrycznej płycie, którą dostaliśmy też się cudów nie zdziała, a ile można objadać znajomych. Wczoraj akurat nam się poszczęściło, wieczorem zostaliśmy zaproszeni na bliny**. Pojedlim.
Dzisiaj po zajęciach Gulia zabrała nas do szkolnej, tfu, wydziałowej stołówki. Cóż za radość! Bogate menu, sprawna obsługa i do tego smacznie. Za rybu pod solsom**, nie byle rybu, bo łososia, ziemniaczki, sałateczkę zapłaciłem 47 rubli, czyli 4 złocisze z hakiem. Prikolno!***
Odejdźmy trochę od tematu. Nie da się nie zauważyć, że dziewczyny tutaj są bardzo twarde . Dlaczego? Temperatury minusowe, a trudno zauważyć gdzie zaczynają się ich bluzki, a gdzie kończą spódniczki. A takich okazów jest mnóstwo, ba, większość. Nie, żebym narzekał, ale jakoś tak, żal ich się robi ;) W ogóle kobiety ubierają się tu, jakby to określić, bardzo odważnie, zdecydowanie bardziej kobieco, niż u nas. Będę zgłębiał tajniki tego fenomenu. Czyżby tutejsi faceci byli, aż tak wychłodzeni? Zbadamy. Materiał badawczy bogaty, mniej więcej 90% naroda w naszym budynku to przedstawicielki płci pięknej. Trudno się dziwić: filologia, psychologia, wydział historyczny.
Po południu wybraliśmy się do drukarni kartograficznej. Mamy kilka ciekawych map, bliższych i dalszych okolic, a półtora metrowa karta Bajkału już wisi na ścianie. Pora zaplanować weekend. Przyroda wzywa.
Na koniec jeszcze nasz akademik i prowizoryczna lodówka okienna (11 okno od lewej na 1 p.).
* ros. bezdomny
** ros. naleśniki
*** ros. dokładnie jeszcze nie wiem, ale pozytywne określenie w stylu "super"
Miejscowy zapytany o duży supermarket wskazuje nam coś w wielkości naszego przeciętnego Piotra i Pawła, mówiąc, że większych już nie ma. To prawda, moda na markety tu nie dotarła, co ciekawe nie ma też MacDonald'a, w samym centrum kwitnie, zaś lokalny Makfud's . Mają fantazję. Jak już napominałem, mają też ceny. Od 1 kwietnia zaczynam zapisywać wydatki. Sam jestem ciekaw.
Z racji małej popularności, nowe rowery w sklepach trzymają cenę, giełdy z używanymi również nie ma. A chińczyków choć dużo, rowerami nie handlują. Będzie trzeba zacząć śledzić ogłoszenia. W końcu kto, jak nie my przejedzie zamarznięty Bajkał na jednośladach? A czas ucieka, za 3-4 tygodnie z naszego lodowiska zacznie robić się kałuża.
Pogoda, podobnie jak w Polsce też się spsuła, choć nie jestem przekonany, co do słuszności tego wyrażenia. Może raczej wróciła do prawidłowego stanu rzeczy, jeśli chodzi o tą porę roku, biorąc pod uwagę to gdzie jesteśmy. Jeszcze we wtorek mieliśmy środek wiosny, +8 st., piękne słońce, a dziś od samego rana padał śnieg i tak jakby przymroziło.
8.30. Międzynarodowe systemy finansowe, po naszemu MSG. Dzwonek!? Uczelnia wyższa i dzwoni dzwonek. Zabawne, z resztą jak cała reszta zajęć. Po wyklepaniu standardowej formułki, kto my, po co my tu… okazało się, że dzisiejsze zajęcia są ostatnimi. Miło. Pani nie miała nic przeciwko, żebyśmy za 2 tygodnie zdawali egzamin z resztą roku. Będziemy się uczyć, urraaaa! Miła pani podała nam również 5 pytań, z których będziemy przeegzaminowani . Szaleństwo. Nie przemęczają się tu raczej. To, jak przebiegała dalsza część zajęć było już zupełnym zdziwieniem. Studenci wchodzą, wychodzą kiedy to bądź, siedzą sobie w słuchawkach, stukają w komórki i na pytania prowadzącej odpowiadają jakieś głupoty. Pani prowadząca natomiast dyktuje regułki do zeszytów, powtarzając przy tym trzykrotnie. Głęboka podstawówka. Śmiesznie. W czasie całych zajęć odzywaliśmy się najwięcej, opowiadając o naszych funduszach emerytalnych i o tym, jak kurs Euro podskoczył w Polsce… no właśnie, u ludzi na twarzach pojawiły się znaki zapytania. Coś nie tak powiedzieliśmy? Nie, oni nie wiedzą, że w Polsce nie mamy Euro! Przecież to takie oczywiste ;) Dzwonek.
10.00. Służba dyplomatyczna i konsularna. Wykład prowadzi starszy profesor, ponoć były ambasador Rosji w Nowej Zelandii. Jest ciekawie, zrobiło się jakoś ciszej i wszyscy przesiedli się bliżej, bo oczywiście jak to w podstawówce zajęcia mamy w tej samej klasie. Profesor wyraźnie budzi respekt. Mówi bardzo wyraźnie, choć gdy zaczyna odbiegać od głównego tematu to troszkę mu się przyspiesza. Znam już 2 ostatnie z 9 rodzajów dokumentacji pisemnej stosowanej w dyplomacji. Dzwonek.
Pora wyjaśnić temat posta. Jak dotychczas jednym z naszych zmartwień było jedzenie, a raczej jego przygotowywanie. Drogo, kuchni brak, na elektrycznej płycie, którą dostaliśmy też się cudów nie zdziała, a ile można objadać znajomych. Wczoraj akurat nam się poszczęściło, wieczorem zostaliśmy zaproszeni na bliny**. Pojedlim.
Dzisiaj po zajęciach Gulia zabrała nas do szkolnej, tfu, wydziałowej stołówki. Cóż za radość! Bogate menu, sprawna obsługa i do tego smacznie. Za rybu pod solsom**, nie byle rybu, bo łososia, ziemniaczki, sałateczkę zapłaciłem 47 rubli, czyli 4 złocisze z hakiem. Prikolno!***
Odejdźmy trochę od tematu. Nie da się nie zauważyć, że dziewczyny tutaj są bardzo twarde . Dlaczego? Temperatury minusowe, a trudno zauważyć gdzie zaczynają się ich bluzki, a gdzie kończą spódniczki. A takich okazów jest mnóstwo, ba, większość. Nie, żebym narzekał, ale jakoś tak, żal ich się robi ;) W ogóle kobiety ubierają się tu, jakby to określić, bardzo odważnie, zdecydowanie bardziej kobieco, niż u nas. Będę zgłębiał tajniki tego fenomenu. Czyżby tutejsi faceci byli, aż tak wychłodzeni? Zbadamy. Materiał badawczy bogaty, mniej więcej 90% naroda w naszym budynku to przedstawicielki płci pięknej. Trudno się dziwić: filologia, psychologia, wydział historyczny.
Po południu wybraliśmy się do drukarni kartograficznej. Mamy kilka ciekawych map, bliższych i dalszych okolic, a półtora metrowa karta Bajkału już wisi na ścianie. Pora zaplanować weekend. Przyroda wzywa.
Na koniec jeszcze nasz akademik i prowizoryczna lodówka okienna (11 okno od lewej na 1 p.).
* ros. bezdomny
** ros. naleśniki
*** ros. dokładnie jeszcze nie wiem, ale pozytywne określenie w stylu "super"
1 komentarz:
dowcip dla ciebie:
- Można dojechać konno znad Morza Czarnego do Władywostoku?
- Tak, jeśli w Irkucku nie zeżrą koni.
Prześlij komentarz