O małych zdziwieniach i irkuckich spotkaniach środa, 26 marca 2008

W poprzednich postach wspomniałem o „małych zdziwieniach”. Pora napisać o tym więcej. Nam Polakom przyszło żyć w Europie Wschodniej, gdzie ścierają dwa silne nurty kulturowe. Zachodni – europejski, kojarzący się z pewnym ładem i ten bardziej wschodni, chaotyczny. Pomimo, iż nasze społeczeństwo jest w dużej mierze zeuropeizowane to nadal, zapewne przez pryzmat historii XX wieku, potrafimy mniej więcej ogarnąć kulturę życia za naszymi wschodnimi rubieżami. No przynajmniej nam się tak wydaje. I tu pojawiły się nasze „małe zdziwienia” – rzeczy, wydarzenia, sytuacje, reakcje, które w pewien sposób szokują. Ot tak wyrastające z asfaltu drzewo, stołówka dla motorniczych, urządzona w trolejbusie stojącym na chodniku, bezcenna mina naszej vaxtiorki* zapytanej o kuchnię w akademiku, mówiąca „z choinki się urwaliście?”, brak wyznaczonych pasów na nieskończenie szerokich jezdniach i wybieranie wirtualnych pasów oraz ich kierunku w zależności od nasilenia ruchu o danej porze dnia, „zmianowy system pracy” w zatłoczonym barze, polegający na tym, że jedna kucharka gotuje, druga patrzy, a trzecia nic nie robi. Można by tak wymieniać i wymieniać. No może jeszcze jedno, nie można po prostu ot tak kupić sobie karty sim do telefonu, nawet w usłudze prepaid trzeba okazać rosyjski paszport i podpisać umowę.

Nasz trzeci dzień w Irkucku, zaczął się właściwie w południe. Przesunięcie się o 7 stref czasowych nadal odbija się na porach naszego snu. Ponoć poranne wstawanie na zajęcia ma nam pomóc w szybszej adaptacji, póki co bezpłatny, choć niewyobrażalnie wolny i zawodny dostęp do Internetu w godzinach nocnych wcale w tym nie pomaga. Pisząc poprzednie zdanie, właściwie jego drugą część uświadomiłem sobie, że z Waszego punktu widzenia, gdzie Internet jest powszechnym narzędziem nie jest takie oczywiste, że tutaj w blisko siedmiuset tysięcznym mieście dostęp do sieci jest dobrem luksusowym, a znaczna stratyfikacja (nauczyłem się mądrego słówka) rosyjskiego społeczeństwa jeszcze bardziej winduje ceny na owe luksusy. Pewnie będzie jeszcze okazja napisać na ten temat więcej.

Na ul. Marksa, z resztą głównej i reprezentacyjnej ulicy miasta, odwiedziliśmy główny budynek uniwersytetu, a konkretnie tutejszy wydział spraw międzynarodowych w celu zakomunikowania, że oto my Polacy jesteśmy. Po małej pogadance z panią Tatianą, zostaliśmy odesłani na nasz wydział. Wrócimy tu w czwartek dopełnić resztę formalności związanych z rejestracją** i przedłużeniem wizy. Istfak***, czyli miejsce naszej nauki, mieści się kawałek dalej, przy nadangarskim bulwarze na ul. Czełakowa. Dłuższy czas spędziliśmy przy planie zajęć, wybierając przedmioty. Ku naszej uciesze program studiów na specjalności Mezhdunarodnyx otnoshenii jest łudząco podobny do naszego Wschodoznawstwa, więc większego problemu ze znalezieniem pokrywających się przedmiotów nie było. Bardzo miła pani w sekretariacie przygotowała nam indeksy, legitymacje i karty biblioteczne, kasując nas po 120 rubli. Do odebrania na początku przyszłego tygodnia. Nie sądziłem, że to wszystko będzie takie sformalizowane i poważne. Co ciekawe, wszyscy tutaj biorą ode mnie numer telefonu i zaraz w wypadku pojawiania się jakiejkolwiek niejasności czy najmniejszego problemu – dzwonią. To chyba trochę krok przed naszymi uniwersytetami. A może tylko nas traktują tak wyjątkowo?


Dzień spotkań. Mateusz i Adam, będący w Irkucku na wymianie rok wcześniej poznali mnie za pośrednictwem vkontakte.ru – rosyjskiego portalu społecznościowego z Gulią, którą niespodziewanie spotkaliśmy wspinając się na 3 piętro Istfaka. To jednak nie koniec poniedziałkowych niespodzianek. Przechadzając się po ul. Marska spotkaliśmy Martę, która przyleciała do Irkucka sama, dobre 3 tygodnie temu, na wymianę z wydziału prawa. Żeby było jeszcze śmieszniej to wieczorem, robiąc zakupy w oddalonym od centrum, tanim markecie spotkaliśmy kolejnego polaka, Piotra, który mieszka od 15 lat w Angarsku i jest przedstawicielem handlowym firmy od jajek z niespodziankami, co by nazwy nie podawać.


Właśnie, tanim, bo nie wspominałem jeszcze, że Irkuck do tanich nie należy. Ceny żywności są wyższe niż u nas, w szczególności jeśli chodzi o nabiał, mięso i warzywa. Pieniądze topią się nadspodziewanie szybko, ale póki, co to jeszcze nie czas na podsumowania.


Wczoraj zatelefonowała jeszcze pani z sekretariatu, że możemy dziś spotkać się z zamdekanam - po prostu zastępczynią dziekana. Oficjalnie zapisano nas na 4 rok, ale umówiliśmy się na tzw. svobodnoe poseshchanie, czyli indywidualny tok studiów. Będziemy chodzili też na zajęcia z 2 i 3 rokiem, a w czwartek okaże się czy nie również z 1 rokiem dziennikarstwa na znajdującym się piętro niżej wydziale filologii. Tak czy owak w piątek o 8.30 zaczynamy zajęcia. Trzeba się nauczyć chodzić spać o normalnej porze.


Dzisiejszy wieczór spędziliśmy w przezabawnej atmosferze, Gulia i Katia, którą również miałem już okazję poznać dzięki Adamowi i Mateuszowi, zabrały nas do kina na rosyjską komedię Den’ radio. Chyba zaczynam rozumieć coś z tego języka ;)


Na środę w planach przywitanie z Bajkałem, czyli jedziemy do Listwianki.


* ros. portierka
** obcokrajowcy przebywający w Rosji mają obowiązek meldunku w każdym mieście, w którym przebywają dłużej, niż 3 doby
*** istoriceskii fakul’tet


2 komentarze:

Lucyna Wegankiewiczowa pisze...

To ja się urwę z choinki i zapytam: czy w związku z brakiem kuchni jecie na mieście, czy jednak wysyłać te termosy? :>

jablona pisze...

Fajne te zdjęcia z Listwianki!! :) Spenetrowaliście tę łajbę na brzegu? ;> Wzorem poczynań "Wardziańskich" ;)