Kocham ten kraj! No prawie;) niedziela, 13 lipca 2008

Tak jak sie spodziewalem - cenzura nastapila. O ile jeszcze w Datongu moglem spokojnie zalogowac sie na bloggera, teraz juz nie, dlatego umieszcze posta za posrednictwem poczty, powinno sie udac.
Dlaczego kocham? Pierwsze wrazenie bardzo pozytywne, az nadspodziewanie. Usmiechnieci ludzie, na ulicach czysto, uporzadkowanie i cywilizowanie, a do tego poczucie bezpieczenstwa. W zadnym kraju nie czulem sie tak bezpiecznie, sam nie wiem dlaczego. I to ma byc panstwo komunistyczne? Eeee.
Do tego te jedzenie... no i Chinki - brzydkie nie sa.
Wrocmy jednak do wczorejszego poranka.

Dzień 9 - 12.07
Cala noc w pociagu przespalem, podajac tylko polprzytomnie paszport do kontroli granicznej. Obylo sie bez problemow. O 8 rano wtoczylismy sie na stacje w Datongu. Przewodnik pisal, ze obskornie i brzydko, ale od tego czasu chyba postawili nowy dworzec. Przyjemnie. Jedyni obcokrajowcy wysiadajacy z pociagu to ja i Dixie. 77 letnia amerykanka, ktora samotnie podrozuje po Azji z dwoma walizkami. Respect! Pomoglem jej targac dobytek. Na dworcu wyhaczyl nas juz gosc z CITS, takiego panstwowego biura turystycznego, co to ma w zwyczaju pomagac turystom. Za drobna prowizja zalatwili mi bilet to Taiyuanu, a ja skusilem sie na ich propozycje zorganizowanej wycieczki. Sam w zyciu bym tam nie dotarl w ciagu dnia, wiec za jakies 30zl jezdzilem z nimi caly dzien, napierw do Wiszacego Klasztoru, a potem do niesamowitych grot Yungang, czy jakos tak. Oczywiscie w towarzystwie Dixie. Dixie smiala sie, ze mnie adoptuje, w koncu jest starsza niz moja Babcia. Zaproszenie do Stanow juz mam. Wieczorem obiecuje mi prysznic w swoim hotelu, ale niestety nie zdaze. Groty robia na mnie niesamowite wrazenie, widzialem juz w zyciu wiele podobnych wynalazkow, miedzy innymi w Gruzji i Turcji, ale zadne nie byly tak dobrze zachowane. Szalony kierowca wozil nas przez caly dzien, a wieczorem szwedalem sie po centrum Datongu z parka francuzow - Pierrem i Caroline. Zawedrowalismy do najlepszej restuaracji w miescie, az wstyd bylo mi wchodzic w sandalach i brudnych ciuchach. Jaki dobry byl ryz zapiekany z fasola i kurczakiem i male chinskie kabaczki z czosnkiem to nie bede sie rozpisywal. Za przyjemnosci place 20zl, niewiele jak na te ilosc i lokal. Pociag odjezdza o 23.35, autobusy juz nie jezdza, wiec musze dojsc pieszo do stacji. Jakies 5km. Po drodze obrabiam bankomat, bo w niedziele moge nie miec dostepu do zadnego banku, a gotowka sie juz stopila. Na dworzec odrpowadza mnie jakis napotkany Chinczyk, wymieniamy kilka zdan po chin-angielsku. To co dzieje sie na dworcu to juz temat na osobna bajke. Masakra, ja nie wiem jak oni sie mieszcza do tych pociagow, ale to co sie dzieje w poczekalniach i na peronach przekroczylo wszelkie moje wyobrazenia. Dopycham sie do swojego i szybko zasypiam na srodkowej lezance w hard-sleeperze.

Dzien 10 - 13.07
Budze sie calkiem wyspany, tam gdzie zasnalem, czyli jest OK. Chinskie pociagi maja osobno lazienki i toalety, wiec robie sobie mala "kapiel". O 7 rano wysiadam Taiyuan. Olaboga! Ale ogromny dworzec i ile ludzi!. Dopycham sie do informacji, zeby dowiedziec sie o pociagach do Pingyao. Sa dwa, stoje w kilometrowej kolejce do kasy, ktora kurczy sie blyskawicznie. Kupno biletu to jakies 15s, no chyba, ze jest sie obcokrajowcem ;) Na pociag o 8.57 nie ma juz miejsc, dostaje bilet na 12.22. Bez miejscowki,w najnizszej klasie - bedzie przygoda. Na szczescie to tylko godzina jazdy. Szwedam sie troche po miescie, az w koncu znajduje kafejke. Za chwile ide zjesc sniadanie i wepchnac sie na dworzec, z 3h wyprzedzeniem, bo w koncu miejscowki brak. Popoludnie zamierzam spedzic w Pingyao, a noc znowu w trasie, mam nadzieje, ze uda sie w pociagu prosto do Xian. Radek jest juz w Chinach. Lece!

Brak komentarzy: