Zŏoshanghŏo! sobota, 12 lipca 2008

Środa, choć deszczowa upłynęła na szlaku świątyń i monastyrów. Pierwszy raz w życiu miałem okazję odwiedzić buddyjskie dacany - wrażenie dla mnie niesamowite, szczególnie podczas nabożeństwa. Gongi, tuby, kadzidła wszystko to w mistycznym półmroku - fascynujące, a wręcz hipnotyzujące. Najpierw największy klasztor Gandam i jego główna atrakcja - 25 metrowa, złota figura wszechwidzącego buddyjskiego boga. Robi wrażenie. Błądząc po położonym na północ od centrum, blokowisku znajduje kompleks klasztorny. Sam w sobie nie robi specjalnego wrażenia, ale jego umiejscowienie pomiędzy szarymi blokami i słoneczna kolorystyka stanowią bardzo ciekawy kontrast. Do tego te dudnienie gongów. Podoba mi się. Włócząc się po uliczkach wokół placu Suche Batora odnajduję w końcu prawdziwą perełkę, jak dla mnie największą atrakcję Ułan Bator - klasztor Choyjin Lamyn Sum, w którym znajduje się obecnie muzeum religii. Figury, figurki, maski rytualne, malowidła - bajecznie, a momentami wręcz strasznie i makabrycznie. Nie jestem fanem muzeów, ale wychodzę zadowolony i usatysfakcjonowany. Polecam. Na środę wystarczy.

Dzień 7 - 10.07
Pierwotnie planowałem wybrać się pod miasto obejrzeć pochód kawalerii i jakieś tam bajery, bo dałem się nabrać, że to już rozpoczęcie Naadam, okazało się jednak, że to tylko prowizorka montowana pod turystów, więc przeszedłem do realizacji planu "B" - improwizacja i wyszło całkiem nieźle, bo nakręciłem w nogach ze kilkanaście kilometrów. Mimo uwagi z przewodnika, że to zbyt daleko, żeby dojść pieszo, zawędrowałem pieszo do Pałacu Zimowego Bogh Chana, rezydencji mongolskich władców. Kompleks ciekawy architektonicznie, ale nie robi już na mnie takiego wrażenia, jak Choyin, może dlatego, że to już nie zabudowa Sakralna. W każdym bądź razie warto zobaczyć. Zmęczony południowym słońcem zasypiam na zacienionej ławeczce. W tej części miasta położone są również obiekty sportowe w tym i stadion Naadam, przechadzam się i obiektywem podglądam przygotowania do rozpoczynającego się jutro święta. Kolejny odległy cel - Naran Tuul Zax, czyli po prostu ogromny rynek na przedmieściach. Idę pieszo, a co. Po drodze odświeżająca kąpiel w kałuży, jakiś Mongoł zrobił mi taki to żarcik. Po dobrych kilku kilometrach dobijam do przeogromnego targowiska, wchodzę na chwilę do środka, co kosztuje mnie 20gr. Uciekam jednak błyskawicznie, odstrasza mnie chaos i tłum, rezygnuję z kupna softshella (niby) North Face za 50zł, poszukam w Chinach. Na pocieszenie zachodzę do około targowego ganzu. Strzał w dziesiątkę. Na kamiennym półmisku dostaje upieczone w piecu mięso z papryką i kiełbasą, a do tego ryż, sałatkę z ziemniaków i trochę surówki - wszystko to pod tajemniczą nazwą Azu. Pycha, zostawiam 3zł. Dostaję wiadomość, że Kuba dojechał do UB, wieczorem skoczymy na piwko. Po południu znów leje, a ja szukam muzeum Lenina. To już chyba takie moje zboczenie. Znajduję budynek, ale po Leninie tam już ni śladu. Zwiał. I tu znowu czas na dygresję. Lenina nie ma, za to w UB jest mnóstwo swastyk. Tak, swastyk i to nie tylko wymalowanych sprayem na murach, na czerwonym tle pojawiają się w lokalach, a nawet na samochodach. Mongolski nacjonalizm. Słyszałem też historię, że kilka miesięcy temu na koncert jakiejś niemieckiej kapeli wparowało trzech Mongołów w mundurach SS. Odwaliło im konkretnie, boją się Chińczyków.

Dzień 8 - 11.07
Leżę sobie w przytulnym przedziale w chińskim pociągu i piszę. Wstałem przed 6 rano z myślą, żeby skoczyć jeszcze do całodobowej kafejki internetowej, która miałem obok, nawiązać kontakt ze światem. Jak na złość ta była zamknięta. Zjadłem więc śniadanie w dworcowej restauracji, a następnie usadowiłem się na mojej "koi" nr 33 w wagonie nr 3 i zasnąłem. "Kupe" dzielę z miłą chińską parką, która coś tam nawet po angielskiemu powie. Właśnie wgramolił się prowadnik, coś tam pociaponżył i pani przetłumaczyła mi, że nie podoba mu się mój zasilacz od laptopa walający po korytarzu. Trudno, mi się nie podoba, że nie ma gniazdka w przedziale. To i tak ciekawostka, bo na gniazdku napisane jest 48V, a pracuje normalnie, choć zasilacz ma wyraźnie wstukane 100-240V. Chiński pociąg, choć podobny do rosyjskich i mongolskich ma dużo wyższy standard, jest klima, wiatraczek, poza tym czyściutko - poprzedni przejazd przez pustynie z otwartym oknem dostarczył mi wystarczająco dużo wrażeń. Podróż potrwa 24h i kilka minut, dłuższy czas stać będziemy na granicy, to odprawa celna, to zmiana wózków pod wagonami, tak jak na naszej wschodniej granicy. Nie jestem zwolennikiem jeżdżenia pociągami międzynarodowymi, ba chyba wcześniej nigdy mi się to nie zdarzyło, ale w tym wypadku nie bardzo miałem wyjście - wymagania do wizy chińskiej, przejście drogowe nieczynne w Naadam, a i jego cena niespecjalnie mnie odstraszała. Kolejna ciekawostka, bilety kolejowe kupione w Mongolii są dużo tańsze. I tak przykładowo Irkuck-UB kosztuje u ruskich 320zł, a w UB-Irkuck jakoś 180zł w Mongolii.
O 8.27 rano wysiadam w Datongu. Zŏoshanghŏo!
Dzień 9 - 12.07
Kocham ten kraj! To be continued...:)

Brak komentarzy: